W 2018 r. franciszkanin o. Wit Bołd, były gwardian klasztoru w Prudniku – Lesie przeprowadził wywiad z ks. prałatem Zygmuntem Nabzdykiem. Jak się okazało była to jedna z ostatnich zarejestrowanych rozmów z zasłużonym dla ziemi prudnickiej duchownym. Prałat zmarł w nocy z 21 na 22 listopada.
Ks. Zygmunt pochodził z rodziny, która wybitnie wpisała się w dzieje regionu, od przedwojennych działaczy Związku Polaków w Niemczech, przez Stanisława, pierwszego po 1945 r. inspektora szkolnego w powiecie, Walerię, sanitariuszkę powstania śląskiego, Kazimierza, autora artykułów historycznych i tłumacza „Historii Prudnika” ks. A. Weltzla, aż do Zygmunta Nabzdyka.
Ks. Zygmunt Nabzdyk rozpoczyna swoje wspomnienia od 1945 r. i powrotu jego matki – Walerii na ziemię prudnicką (urodziła się w Grabinie, ale po powstaniach śląskich zmuszona była wyjechać do polskiej część Górnego Śląska).
– Trudno było wyjść z miasta, bo wokół pełno było wojska – rosyjskiego i polskiego. Poza tym była tu „wędrówka ludów” – wspomina duchowny. – Ale moi rodzice nawiązali kontakt z franciszkanami. Gwardianem był o. Augustyn (nazwisko niezrozumiałe) (…). Często chodziliśmy tam na Msze święte.
To właśnie u franciszkanów ks. Zygmunt odprawił swoją mszę prymicyjną. Był w Prudniku, gdy sprowadzono do lasu prymasa Stefana kard. Wyszyńskiego.
– Właściwie to nie było wiadomo, że tam jest Wyszyński. Były tylko przypuszczenia, że tam jest ktoś ważny – w mieście wiedziano jedynie tyle, że wcześniej z klasztoru wysiedlono zakonników.
Po przewiezieniu prymasa do Komańczy rozpoczęto przebudowę klasztoru i kościoła na prewentorium dla dzieci. Prac jednak nie dokończono, a starania, by franciszkanie wrócili, zakończyły się powodzeniem. Stało się tak głównie za sprawą powołanego do życia Komitetu Katolickiego, na którego czele stanął ojciec Zygmunta, Stanisław Nabzdyk.
Zakonnicy odzyskali zdewastowane obiekty, których odnowa wielkim nakładem sił trwa właściwie do dziś (obecne starania zmierzają do rekonstrukcji dzwonnicy). Wyposażenie kościoła – między innym ołtarz główny i ambonę – odnaleziono we Wrocławiu!
Prałat wspomina swoją wizytę w lipcu 1945 r. w byłym ośrodku demerytów na Kaplicznej Górze koło Prudnika. Obiekt był częściowo zniszczony, a u jego podnóża był znak ostrzegający przed minami. Opolska administracja kościelna przytłoczona koniecznością obudowy zrujnowanych świątyń w wielu miejscowościach, nie podjęła się trudu odbudowy Domu Księży i sanktuarium Maryjnego na Kapelenbergu. Ksiądz wspomina o rzeczach, które tam były: drewnianej figurce Matki Bożej, czy kamieniu ołtarzowym. Kościół miał uszkodzony dach i sklepienie. Na tym terenie były jeszcze rozkładające się truchła koni. Znaleźli głowę młodego człowieka w hełmie, inne, rozkładające się ludzkie ciała.
Opowiadanie ks. prałata jest wyznaniem członka rodziny polskich Ślązaków, która doznała w szykan właściwie z każdej strony: przed wojną i w czasie wojny ze strony Niemców (m.in. więźniowie obozów koncentracyjnych), a po wojnie od opresyjnego aparatu polskiej, państwowej władzy komunistycznej.