Amerykanin Al Willner przemierza trasę Marszu Śmierci, w którym w styczniu 1945 roku brał udział jego ojciec – Żyd Eddie Willner.
Według jego wspomnień trasa przebiegała z obozu Blechhammer (obecnie Blachownia) do Rogoźnicy (obóz Gross Rosen). Dramatyczny marsz znaczony śladami zamordowanych lub zmarłych z wycieńczenia więźniów prowadził przez ziemię prudnicką.
Razem z Alem Willnerem w wędrówce uczestniczy jego przyjaciel Mike Bayles oraz fotograf Mike Nelson. Codziennie przemierzają około 30 km. W czwartek wieczorem (23 stycznia) zatrzymali się w Niemysłowicach. Do Rogoźnicy chcą dotrzeć 31 stycznia.
W piątek rano z Willnerem spotkali się burmistrzowie Prudnika Grzegorz Zawiślak i Jarosław Szóstka.
W lutym w Niemysłowicach planowane jest odsłonięcie tablicy upamiętniającej więźniów – uczestników Marszu Śmierci, którzy zostali zamordowani w tej miejscowości oraz w jej sąsiedztwie.
Eddie Hellmuth Willner urodził się 1926 r. Jego ojciec był niemieckim Żydem. Służył w armii cesarskiej podczas I wojny światowej (otrzymał Żelazny Krzyż). Wskutek coraz trudniejszej sytuacji Źydów w Niemczech, w 1939 r. wyjechali do Belgii, a następnie Francji. Po zajęciu tej ostatniej przez Niemcy Willnerowie trafili do Auschwitz. Matka Eddie’ego zaraz po przyjeździe została zamordowana w komorze gazowej, natomiast mężczyzn skierowano do pracy. Wkrótce ojciec Eddie’go zachorował i jako nieprzydatny został zabity. Eddie doczekał stycznia 1945 r., kiedy to naziści zdecydowali o transporcie pozostałych przy życiu więźniów na zachód. Willner przetrwał Marsz Śmieci, docierając do obozu Gross Rosen. Stamtąd pociągiem został przetransportowany do Buchenwaldu, a następnie do jednego z podobozów. Podczas kolejnej ewakuacji więźniów Willner podjął się udanej ucieczki i przedostał do żołnierzy amerykańskich. W chwili wyzwolenia ważył ok. 34 kilogramy. Po zakończeniu wojny wyjechał do USA, gdzie wstąpił do armii. Służył w niej 21 lat, odchodzą na emeryturę w stopniu majora. Ożenił się z Niemką, Johanną. Mieli szóstkę dzieci. Eddie Willner zmarł 30 marca 2008 r.
Panie redaktorze proszę o poprawę w tytule…
Dzięki. Poprawione.