Z Małgorzatą Ojrzyńską rozmawia Wojciech Ossoliński.
WO: – Postanowiłaś wyjść z cienia.
MO: – Jak długo można czekać. Powiadają: jeśli malarz nie sprzeda, odda swoich obrazów nie namaluje nic nowego. Uważam, że z piszącymi jest podobnie. Nie chcę krążyć wokół siebie wciąż siebie poprawiać, modyfikować wypowiedź i, i. Na publiczne, na dodatek w rodzimej gazecie przedstawienie siebie prawdopodobnie nigdy bym się nie odważyła gdyby nie ty.
– Dlatego, będąc filozofem, zamiast pisać o nieznośnej lekkości bytu wybrałaś poezję.
– Jest to jedna z możliwych form ekspresji siebie. Podobnie jak filozofia, poezja jest formą spekulacji, choć bardziej emocjonalną niż intelektualną.
– Z wykształcenia jesteś filozofem?
– Tak. Filozofem bez brody, wszak broda filozofem nie czyni. Religioznawcą i historykiem również. A nauczycielem angielskiego z tak zwanego „nonsensu społecznego”.
– Co w twoim rozumieniu znaczy pokora dla słów?
– Słowa są nie tylko nośnikiem informacji, ale i emocji. Mogą budować relację lub ją zniszczyć. Na gruncie literatury łatwo bez pokory wobec słów wpaść w patos, bufonadę czy kicz.
– Czy często anioły siadają ci na ramionach?
– Pytasz czy często piszę wiersze? Nie. Poeta nie jest rzemieślnikiem. Jeśli stara się nim być, rzadko jest dobrym poetą. Gałczyński, co to pisał „na bułeczkę i masełko” był tylko jeden. Poezja jest jak miłość, której się nie szuka. Jest albo jej nie ma.
– Dlaczego i wiersze dla dzieci?
– Onegdaj znajoma poprosiła mnie o wiersz okolicznościowy dla dziecka. Przypomniało mi to lata pracy z dziećmi kiedy przy sprawdzaniu listy obecności do każdego imienia dodawałam jakąś zabawną rymowankę. I…poszło.
– Objawił się talent samorodny czy po rodzicach?
– (śmiech) Ojciec był po filologii polskiej, a jego koleżanką ze studiów była Wanda Chotomska. Może więc istnieją jakieś kanały przekazu transcendentalnego?
– Nie samym chlebem człowiek żyje…
– Nie jestem jakąś efemeryczną zjawą i potrafię docenić rozkosze zmysłowe. Na przykład gęsie pipki.
– Pobudzasz moją kosmatą wyobraźnię…
– (śmiech) To nadziewane gęsie szyjki. Przepisu nie znam.
– Czyli nie zawsze musi być poważnie?
– Nie i nawet nie powinno. Dowodem na to są satyry, fraszki, a na gruncie anglojęzycznym limeryki, których parę popełniłam. Pisałam je poniekąd sobie a muzom, komiczne limeryki są bowiem bardzo nieprzyzwoite, a przyzwoite nie są za bardzo komiczne.
– Czytasz w oryginale?
– Tak. Raczej poezję. Potem porównuję z przekładem. Bywa, że przekład jest lepszy od oryginału. Wiersze Dickinson czy Audena nie zrobiły na mnie wrażenia w klasycznym przekładzie, natomiast w tłumaczeniu Barańczaka „wyrwały mnie z butów”. Często tłumaczenie nie jest wierne oryginałowi, Staff tłumacząc (…)
Dalszy ciąg wywiadu i wybrane wiersze Małgorzaty Ojrzyńskiej opublikowane zostały w „Tygodniku Prudnickim” nr 26, wydanie z 27 czerwca. Gazeta dostępna jest również e-sprzedaży: e-kiosk.pl.